Przejdź do głównej zawartości

[I Kobiecość, a macierzyństwo.] 1. Bądź sobą! A jak nie, to się zmuś.

Co się dzieje z naszym organizmem, gdy zostaje się matką? No przyznam, że dzieje się bardzo dużo. A to i tak, według mnie, mało powiedziane. Ciężko jest nam wtedy na siebie patrzeć, a może zwyczajnie jesteśmy wtedy zbyt zaabsorbowane tym, że własnie wydałyśmy na świat dziecko, lub czasem nawet dzieci - jak to było w moim przypadku. 
Prawda jest taka, że duża część kobiet w tym momencie, gdy tylko spomiędzy jej ud wyskoczy (lub go wytną, kurtuazyjnie rzecz ujmując) ten mały cud natury, włącza sobie jakąś chorą i niezrozumiałą dla mnie blokadę oraz obsesję. 
Całą tą notkę oprę tu na byciu biernym czytelnikiem najróżniejszych forów, swoich przemyśleń, a także własnego doświadczenia. 
A więc... do dzieła. 
I ostrzegam, języka nie mam zamiaru strzępić i czasem sobie przeklnę, mimo że to w chuj nie ładnie.

Pamiętam ten dzień, jakby był wczoraj. Bo ciężko zapomnieć dzień, gdy okazało się, że cały świat możesz zamknąć w swoich ramionach (tak, dziwne, ale potrafię być czuła i ckliwa - i chyba wtedy tylko, gdy chodzi o moje córki). 
Pamiętam, jak bardzo egoistycznie w pierwszej chwili się poczułam. Może nie tyle poczułam egoistycznie, co egoistyczna myśl zagościła mi w głowie i totalnie w pierwszej chwili zryła mi czerep. 
Pierwsze co pomyślałam, gdy leżakowałam bezwładna na sali pooperacyjnej to “borze najzieleńszy, w końcu nie będę się czuć jak słonica po udarze”. 
Ktoś właśnie w tym momencie mnie linczuje. 
Czuję to w prawym pośladku - zawsze mnie piecze. 
Takie tam uczulenie na pieprzenie. 
"CO to za matka, że myśli o sobie!!!! hurrdurrr, kurwa...
Pozwólcie zatem, że naprostuję sytuację. 
Moja ciąża była koszmarna. Leżenie, szpital, totalne poczucie, że jest się jak kaleka, która nie może nic ze sobą zrobić, bo możesz przez to zabić swoje dzieci. Chujowe, prawda? A teraz dodaj sobie do tego, że od zawsze byłaś nader aktywną kobietą. Fizycznie i, co tu owijać w bawełnę, seksualnie. 
Biegałaś, skakałaś, grałaś w kosza, jeździłaś na rolkach i deskorolce, szalałaś na imprezach do białego rana, potrafiłaś przetańczyć całą noc, a gdy Cię naszło i szłaś na spacer to schodziłaś ładnych parę kilometrów i nadal po tym czułaś, że masz w sobie super pokłady energii, więc... brałaś się za sprzątanie takie, że Rozenkowa, jakby weszła do Ciebie do mieszkania to ogłosiłaby pierdoloną perfekcyjną panią domu. 
Seksualnie tez nigdy nie byłaś kłodą. Lubiłaś ten spor i był to sport, który najaktywniej parę razy dziennie, codziennie, z wielką pasją i uwielbieniem uprawiałaś ze swoim ukochanym. 
I nagle jeb. 
Od życia dostajesz wielkiego, jak kamieni kupa, siarczystego bitchslapa w twarz. 
Masz leżeć. Masz leżeć, bo inaczej poronisz. Masz leżeć, bo inaczej wywołasz przedwczesny poród. 
I leżysz. 
I mimo że leżysz, i tak lądujesz w szpitalu, bo ten przedwczesny poród się zaczął, a Twoje ledwo 700 gramowe kruszynki pchają się już na ten świat. To, że nie dostałam na mózg podczas ciąży to chyba jakiś pierdolony cud. 
I właśnie dlatego, gdy było po wszystkim, gdy ledwo 9 dni przed planowaną cesarką zaczęłam rodzić, byłam taka spokojna i tak kurewsko szczęśliwa. 
Raz, bo udało mi się. Kurwa mać, miałam ochotę krzyczeć z radości. 
Udało mi się. 
Donosiłam te dwa belzebuby. Wychuchałam na tyle na ile miałam sił. Poświęciłam się na tyle, na ile mogłam aby w tym wszystkim nie zwariować. Cieszyłam się jak szalona, że się udało dobić im do bezpiecznych 2 kilogramów (finalnie urodziły się z wagą po 2,5 kg 😍). Cieszyłam się z tego, że było już 99% szans, że będą samodzielnie oddychać. 
W pierwszym odruchu cieszyłam się z powodu dzieci. 
Dwa, cieszyłam się, że to już koniec. Cieszyłam się z tego, że odzyskam życie. Odzyskam swoje ciało. Odzyskam to, co straciłam w ciągu połowy ciąży. Poczucie siebie, jako kobiety i własnej wartości, jako człowieka. Nie oszukujmy się, to ryje beret, gdy masz świadomość, że każdy Twój ruch może zaważyć na życiu tej istotki, która w Tobie się rozwija. I to się w końcu skończyło. 
 Ta chwila, ta noc i poranek, gdy nie miałam już swoich nadprogramowych kilogramów w sobie, tylko były bezpieczne na oddziale noworodkowym w inkubatorkach (profilaktycznie, wedle terminu z OM i USG jednak urodziły się miesiąc wcześniej), były super. 
Naprawdę. 
Czułam się tak psychicznie dobrze i wolna, że nawet nie czułam za bardzo szwów i bólu związanego z cesarką i tym całym poporodowym gównem. 
Było mi błogo. Nagle wróciła stara energia. I jak ta gazelka wyskoczyłam bez pomocy z łóżka, sama się umyłam i popędziłam zobaczyć moje córki. 
Gdzie w tym kobiecość i to, do czego zmierzałam na początku notki? 
A no zaczynamy. 



Zauważyłam dziwny i przykry zarazem precedens na forach w internecie. Podsłuchałam to i owo w szpitalu, jeszcze leżąc w ciąży. 
 Kobiety nie czują się atrakcyjne po porodzie. 



Rozumiem totalnie z czego to może wynikać. Jakież było moje zdziwienie, gdy się okazało, że po urodzeniu dwójki dzieci naraz, ja nadal mam brzuch jakbym była w ciąży! 
Pierwsza myśl: co tu się odjaniepawliło?! Druga, już spokojna: Ty debilu, jesteś po operacji, to logiczne że jesteś opuchnięta. I nadal masz w sobie super extra gratisowe litry krwi. To nie zniknęło magicznie wraz z dziewczynami z Twojego brzucha. Wycięli Ci łącznie z 7 kg, licząc łożyska, ale nadal macica wygląda jak opona od tira. 
 I już. 
Tyle było mojej troski. 

Kochałam moje nowe cycki. Borze najzieleńszy i jeżu kolczasty, jak ja uwielbiałam patrzeć na moje cycki. Idealnie okrągłe, jędrne, no jak z porno. Jak spod skalpelu najlepszych chirurgów. Tylko wadę miały straszną. Się nie pobawisz, bo zaraz z nich leciało. #smutekWILEKI 
Bywały dni, że patrzyłam na moją dupę, uda i nogi i myślałam sobie: japierdole. I to było takie gorzkie “japierdole”. Bo strasznie zwiotczałam. Każdy by zwiotczał jakby leżał 7 miesięcy! 
Bywało za to dużo więcej tych dobrych dni. 
Często patrzyłam na siebie w lustrze, zaraz po kąpieli, obserwując swoje ciało. 
Niby nic się nie zmieniło, ale ja się zmieniłam. Dopiero po urodzeniu dzieci odkryłam, jak to jest być kobietą i czym jest ta kobiecość. TO jest nasza głowa, nasz mózg i psychika. Skoro wiesz już jak to jest nosić w sobie dzieci, jak to jest je wydać na świat, wiesz też, że Twoje ciało jest zupełnie inne niż wydawało Ci się przedtem, że było. 
Szokuje mnie to, jak wiele kobiet po porodzie pisze, że boi się wrócić do seksu, że się wstydzą, że nie czują się komfortowo. 
Bo blizna. Bo mnie szyli przy naturalnym. Bo dupa nie ta i mam {...wpisz dowolną liczbę} kilogramów na plusie.
Kochane.... Komfort jest w Was. 
Jeśli Twój mężczyzna, chce Cię dotknąć, pozwól mu. Jeśli chce, to znaczy, że dalej uważa Cię za piękną. To my, tak mi się wydaje, same robimy ten problem i budujemy ten mur, wykopujemy wilcze doły i zagnieżdżamy miny w podłożu, byleby tylko ten chuj sie nie zbliżał i mnie nie doktykał, bo co on pojebany jakiś, przecież dziecko urodziłam!
Wiecie... wydaje mi się, że nasi faceci nie są takimi debilami za jakich ich mamy. Myśłę, że skoro wie jak się robi dzieci, to wie też jaki może być dla kobiety połóg. I myślę, że ten drań okrutny, ma oczy. I, kurwa, widzi, że Cię boli, napierdala i w ogóle to masz wahania nastrojów, pocisz się jak świnia wyścigowa, a z cycków ciągle tylko leci i leci. I słyszy, jak najpierw mówisz mu "misiu pisiu, kawka na stole" by zaraz wydrzeć na niego ryja "sam se zrób nie jestem Służącą".
Jeśli nie jest totalnym bezmózgiem, amebą, małżem czy inną meduzą galaretką, to on wie i wie, by nie próbować zdzierać z Ciebie majtek, bo widok może nie być fajny, delikatnie mówiąc.
I z racji, że on wie, to to, że on Ciebie dotknie; pogłaszcze po pośladku, czule i delikatnie; da buziaka w policzek; zaciągnie się zapachem Twoich spoconych włosów, czy nawet spojrzy na te dojne wymiona z uśmiechem siedemnastolatka, cot o pierwszy raz cycki zobaczył, uwierz mi, on na pewno nie zrobi niczego na co Ty nie jesteś gotowa. Bo Cię kocha. Proste?
On tylko Ci pokazuje, że nadal go pociągasz i że możesz czuć się komfortowo, że nie powinnaś się niczego obawiać z jego strony. Bo akceptuje Cię.
Na litość bogów starych i nowych. On wybrał Ciebie. Pokochał Ciebie! A miał wokół pewnie nie jedną tak samo pierdolniętą jak Ty. Ale to własnie Ty jesteś w tej chwili z nim.
Ja nie mogłam się doczekać aż przejdzie połóg. Czułam się tak psychicznie świetnie, tak kobieco i seksownie, jak nigdy dotąd. Dodatkowe kilogramy? Super, w końcu moje cycki były cyckami, nie wydmuszkami. Moja dupa była super dupskiem, które chciało się łapać i nie raniło ud ukochanego, gdy siadałam mu na kolanach.
Brzuszek? Jest lekko okrąglutki, ale wygląda jak te brzuszki tych pięknych kobiet ze starych, antycznych dzieł sztuki. 
Po porodzie zaczęłam EMANOWAĆ kobiecością.
Ja sama się tak czułam, a to, że widziałam jak patrzy na mnie mój ukochany, jak mnie dotyka, jak składa pocałunki na karku tylko to potęgowało. On widział, że nadal jestem kobietą. Jego ukochaną kobietą, którą pożądał do tego stopnia, że zapragnął by urodziła mu dzieci. 
I czemu miałoby się to zmienić, gdy one już przyszły na świat? 
Czy po tym właśnie miłość nie powinna wybuchnąć ze zdwojoną siłą? 
Czy po takim długim okresie odmawiania sobie - mówię tu z perspektywy kobiet, których ciąże przebiegały z komplikacjami, jak u mnie i niestety seks był zabroniony - nie czujecie w zupełności potrzeby chociażby namiętnego pocałunku z mężczyzną waszego życia? 
Naprawdę, to, że w pokoju obok, w łóżeczku śpi to larwiątko, sprawia, że się boisz? 
A może to, że w trakcie porodu trzeba było, co nie co zszyć? 
Do tego nie mam prywatnego odniesienia, ale jeśli się nie czuje dyskomfortu i przede wszystkim nie widzi się, jak wyglądamy, to raczej problem serio jest w głowie. Może wypowie się tu któraś mamuśka, co to przeżyła. Ja tu mam tyle praw do tego, co niewolnik w USA przed rokiem 1865. 
Jesteś mamą, tak, ale przede wszystkim kobietą. 
Nie na odwrót. 
Wciśnij dupę w te jeansy, które tak kiedyś lubiłaś. Zaszalej i zafarbuj włosy na ten różowy, na co wcześniej brakowało odwagi. Zarzuć na ramiona tą kusą sukienkę i wyjdź dumna na spacer z wózkiem. 
Gwarantuję Ci, nic nie daje takiego poczucia wartości, jak ta wolność, do której masz pełne prawo. Bez dzieci, w tych ubraniach pewnie wychodziłabyś na zwykłą zdzirę. Z nimi w wózku, wychodzisz na seksi mamusię, która jest pewna siebie. Ja bez dzieci wychodziłam na pogubioną w życiu dziewczynę, co tatuażami i punkowo-nerdowskim stylem rekompensuje sobie, Stwórca, wie co. Teraz? Jestem tą zajebistą mamuśką z tatuażami.
I eksponuje je jeszcze częściej i jeszcze częściej paraduję w sukienkach niż przed ciążą.
Kochajcie siebie przede wszystkim.
Szczęśliwa mama to szczęśliwy dom.




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Maść na wszystko?

Pierwszy wpis na bazarku dedykuję maści, bez której nie wyobrażam sobie aktualnie normalnego funkcjonowania w domu. Naprawdę. Nigdy nie sądziłam, że poza oczywistą potrzebą moich dzieci, tak i ja oraz druga połówka będziemy używać czegoś, co miało - czysto teoretycznie, jak się okazało - służyć tylko naszym córkom. Ta maść idealnie sprawdza się, gdy nasza garderoba zafunduje nam otarcie, które sprawia nam dyskomfort. Idealnie się sprawdzi na małe ranki, lekkie oparzenie, czy nawet przesuszone usta. A docelowo stosuje się ją... na berbeciową pupkę. Odkąd nasze warchlaczki przyszły na świat, przetestowaliśmy parę specyfików do codziennej pielęgnacji delikatnej skóry noworodków. Naprawdę, możecie wierzyć lub nie, ciężko jest przebrnąć przez to wszystko co oferują nam sklepy i nie zwariować. Do wyboru mamy wiele firm. Nivea, Dove, Ziaja, Linomag i wiele, wiele innych. Z racji, że wraz z zajściem w ciążę obudził się we mnie jakiś konsumencki patriotyzm, na starcie odrzuciłam

[IV Czas wolny? A co to takiego?] Trzy złote zasady.

Jestem członkiem pewniej grupy na facebooku: takie tam życie rodzic ó w itp. Moje niedawne posty, dotyczącego tego, jak wygląda mniej więcej m ó j dzień z moimi potworniackimi, wzbudziły nie małe poruszenie. Pierwszy post opublikowałam w dniu, kiedy warchlaczki skończyły r ó wniutko pięć miesięcy. Post okrasiłam zdjęciem, na kt ó rym znajdował się m ó j odpalony komputer z włączoną grą, kubek parującej kawy i opis, że mimo bycia mamą mam czas dla siebie. Dopisałam tam r ó wnież, że mam gotowy obiad, posprzątane mieszkanie itp. rzeczy, kt ó re wykonują maki na co dzień. Wylała się wtedy spora fala... sama nie wiem dokładnie, jak to można nazwać. Hejtu? Zazdrości? Złożyczenie przyszłości?